Jeszcze czasem zatęskni mi się za mechanicznymi peelingami, ale zdecydowanie nie ekscytuję się na ich widok tak bardzo jak na widok peelingów enzymatycznych. Na polskim rynku jest kilka ciekawych propozycji i z przyjemnością poświęcę wpis jednej z nich – peelingowi z glinką marokańską od Jan Barba. Swój pierwszy egzemplarz kupiłam w grudniu, teraz jestem w trakcie drugiego i jestem więcej niż pewna, że kupię również trzeci. 🙂
Cena: 49 zł/50 ml* (klik)
* 50 ml to nowa pojemność (moje egzemplarze mają 100 ml i płaciłam bodajże 74 zł za sztukę). Napisałam maila do Pani Marty i otrzymałam odpowiedź, że teraz zostaje 50 ml, bo w ten sposób łatwiej zużyć produkt przed terminem ważności i to dobra opcja dla osób, które mają z nim do czynienia po raz pierwszy. Dla mnie smuteczek, bo wolę setki, ale trudno 😉
Czym mnie tak urzekł? Do produktu przyciągnął mnie oczywiście sam fakt, że jest peelingiem enzymatycznym (i kosmetykiem naturalnym) 😀 Ale szczególnie zaciekawiła mnie obecność glinki marokańskiej. Cenię sobie glinki w pielęgnacji, stosuję je nieprzerwanie od kilku lat i lubię za właściwości oczyszczające, za absorpcję nadmiaru sebum, matowienie i łagodzenie skóry. Długo by mówić 🙂 Glinka marokańska uważana jest za jedną z łagodniejszych. Nadaje peelingowi właściwości oczyszczających, ale jest odpowiedzialna również za to, że produkt zasycha na twarzy.
Gdy zajrzy się do słoiczka, oczom ukazuje się brązowoszara, wilgotna pasta – można śmiało powiedzieć, że wyglądem przypomina gęste błoto. Od pasty oddziela się woda, mniej lub bardziej. Przyznam, że podejrzewałam markę o przygotowanie produktu w formie sypkiej, do rozrobienia z wodą, ale tak się nie stało. Nic nie trzeba z peelingiem robić, tylko nałożyć na twarz. No, może niezupełnie nic: dobrze go przedtem wymieszać. Tak jak wspomniałam, woda częściowo się z niego oddziela, więc żeby masa pozostawała wilgotna, mieszanie od czasu do czasu będzie dobrym pomysłem. Co zrobiła Ewelina w przypadku pierwszego peelingu? Wylała wodę 😀 Niestety, w takiej sytuacji dolna część peelingu stała się zbyt sucha i musiałam przy nakładaniu posiłkować się wodą termalną lub tonikiem jako podkładem pod maseczkę.
Idąc dalej w opisie konsystencji: nakładanie maseczki jest proste, wystarczy rozprowadzić ją na twarzy. Jeśli będzie się „maziać” i przy aplikacji przesuwać z jednego miejsca w drugie, to znak, że jest za sucha (tak jak wspomniałam: pomaga podkład nawilżający – woda termalna, hydrolat lub tonik albo dobre wymieszanie peelingu w opakowaniu). Po nałożeniu produkt zachowuje się niemalże tak, jak typowa glinka – zaczyna zasychać. Piszę „niemalże”, bo obecność innych dodatków sprawia, że zasychanie jest nieco wolniejsze, a maseczka nie jaśnieje tak mocno jak w przypadku samych glinek.
Producent zaleca stosowanie peelingu na 5-8 minut, następnie spłukanie. Ja już wiem, że dla dobrych efektów moja skóra potrzebuje więcej czasu, ok. 20 minut. W tym czasie spryskuję ją kilkakrotnie (najczęściej wodą Uriage), nie pozwalając maseczce zaschnąć. Samo ściąganie peelingu ze skóry jest nieco ułatwione, bo da się go najpierw delikatnie zrolować z twarzy, a potem można domyć resztę. Polecam ten sposób; okolice umywalki są znacznie mniej ubabrane, a przede wszystkim ja jestem mniej ubabrana 😉 .
Zalecane jest przechowywanie peelingu w lodówce – o to również zapytałam w moim mailu do Pani Marty, która mówi, że to takie „ekstrazabezpieczenie” i wymaga tego skład. Odradzam jednak nakładanie kosmetyku bezpośrednio na skórę tuż po wyjęciu z lodówki – jest lodowato; to nie to samo co krem, czy tonik (choć kremu też nie polecam nakładać w ten sposób, z innych powodów). Ja staram się wyjąć go choć na kilka minut przed aplikacją lub po nabraniu na dłoń odczekać chwilę i dopiero nakładać.
Efekty po zastosowaniu peelingu bardzo zachęcają mnie do kolejnych użyć. Pierwsza sprawa – złuszczenie. Dużo się napisałam o tej glince, ale mamy przecież do czynienia z jeszcze jednym ważnym składnikiem, jakim jest bromelaina, czyli enzym występujący naturalnie w owocach ananasa. (Często występuje w parze z papainą, jednak nie tutaj.) To dzięki niej produkt nosi nazwę peelingu, bo jest odpowiedzialna za rozpuszczanie martwego naskórka. Nie jest to tak spektakularny efekt, jaki otrzymuję dzięki peelingom z e-naturalne (o których pisałam tutaj i tutaj), ale i tak jest zdecydowanie odczuwalny. Skóra po użyciu peelingu Jan Barba jest wygładzona, co sugeruje, że naskórek został dobrze złuszczony. Jest również świeża i oczyszczona, ale to wszystko bez efektu ściągnięcia i wysuszenia – bardzo cenię sobie tę cechę; nie lubię, kiedy skóra woła o krem, a właściwie o cokolwiek i nie da się wytrzymać z twarzą w takim stanie. Tutaj mogę się o to nie martwić. Kurczę, ta glinka naprawdę nadaje peelingowi wyjątkowości i wielofunkcyjności – bardzo trafne połączenie, a jakże nieskomplikowane 🙂 Odnoszę wrażenie, że produkt został od początku do końca bardzo dobrze przemyślany.
Niezmiernie podoba mi się skład peelingu, spójrzmy:
Aqua Woda
Moroccan Lava Clay Glinka Marokańska
Glycerin Gliceryna Roślinna
Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate Ekstrakt z Korzenia Rzodkwi
Ananas Sativus Fruit Extract Ekstrakt z Ananasa
Ascorbic Acid Witamina C
Panthenol Prowitamina B5
Cucumis Sativus Fruit Extract Ekstrakt z Ogórka
Camellia Sinensis Leaf Extract Ekstrakt z Zielonej Herbaty
Wielkie uff, że nie zastosowano tutaj żadnych olejów, dla mnie są nadużywane. Mamy za to witaminę C i kilka znanych i lubianych ekstraktów, np. ekstrakt z zielonej herbaty często stosowany w kosmetykach o działaniu przeciwstarzeniowym, ze względu na swojej antyoksydacyjne właściwości. Rolę konserwantu pełni ekstrakt z korzenia rzodkwi. Pięknie 🙂
Może jeszcze kilka słów o zapachu. Jest dobrym odzwierciedleniem wyglądu peelingu, również błotny, ziemisty, kojarzący się z mokrą, ciepłą ziemią, w górach, popołudniem, gdzieś w lesie, kiedy przed chwilą padał deszcz, a teraz słońce przebija mocniej. Taki klimat odtwarzam w głowie, gdy zbliżam nos do słoiczka.
A właśnie – słoiczek! Oczywiście odkładam puste opakowania do szafki, bo zamierzam je oddać przy najbliższej okazji z powrotem w ręce Marty i Bartosza (założycieli marki i producentów). Zawsze muszę wspomnieć o tym, jak ogromnie cenię podejście marki Jan Barba do idei zero waste. Bo to już nie tylko zwrot opakowań (za który dostaje się rabat przy kolejnych zakupach), ale także sprzedawanie produktów w niestandardowych ilościach i w opakowaniach dostarczanych przez klientów. Kto nie czytał, niechaj czyta – wszystkie szczegóły znajdują się tutaj. Dodatkowo Miron Violet Glass to nie taka tania sprawa, no i jest zbyt piękne, żeby je wyrzucać. Estetyczne, minimalistyczne, „czyste”, proste, eleganckie, ciężkie i luksusowe. Napisy co prawda czasem się ścierają, ale to przy dosyć intensywnej eksploatacji (moje poszły, kiedy przewoziłam peeling z innymi rzeczami w dużej torebce – chyba za dużo tarcia, bo był tam dość długo).
Cóż mogę dodać – polecam. Staram się nie namawiać do zakupów, bo to Wasza decyzja – ale do zajrzenia na stronę marki i zapoznania się z ofertą i filozofią zachęcam gorąco 🙂
Do usłyszenia w kolejnym wpisie!
Ewelina
Witaj Ewelino!
Jan Barba cóż to za doskonała firma chyba pod każdym calem. Mam od nich Tonik Ziołowy:) Jakże jest inny od wszystkich toników jakie używałam 🙂 myślę że to będzie mój ulubieniec chociaż mam go dopiero od tygodnia:p co do peelingu ja jednak przepadam za kawitacyjnym, a że mam cerę wrażliwą i choć lubię glinki to się muszę postarać aby mnie nie podrażniły… ale skład jest super… Czaję się jeszcze na serum oczy usta oraz ich nowość gel myjący (czekam na ukazanie składu…) I wielki szacun za podejście do klienta – ja czułam się wyjątkowo dostając od nich paczkę oraz sms:) tak jakby specjalnie dla mnie:)) Polecam w 100%
Pozdrawiaam:)
PolubieniePolubienie
Również pozdrawiam 🙂 Ja mam to serum oczy-usta, o działaniu jeszcze nie chcę się wypowiadać, ale aplikator to uwielbiam, roll-on jest rewelacyjnym pomysłem dla olejków 🙂 Tonik Ziołowy też kupiłam i też bardzo go lubię. No a gelu myjącego nie mogę odpuścić, uwielbiam produkty do oczyszczania 😀 Skład na pewno będzie piękny, ale też czekam, żeby go zobaczyć. Paczki pakują pięknie, minimalistycznie, zgadzam się z Tobą, że podejście do klienta jest na wysokim poziomie.
PolubieniePolubienie
Dla mnie również produkty do oczyszczania to podstawa, wiec mysle ze jak skoncze aktualny żel to zamòwie od nich:) Tak wgl to chciałam pochwalić za wpisy na blogu, śledzę Cie na instagramie ròwnież I powiem że mamy podobne gusta kosmetyczne:) Dobra robota:)
PolubieniePolubienie
Dziękuję za dobre słowo, bardzo mi miło 🙂
PolubieniePolubienie
[…] (a jeszcze wszystkiego nie przetestowałam ;)). Recenzję peelingu enzymatycznego znajdziecie tutaj, a na wpis o żelu do mycia twarzy trzeba jeszcze chwilkę poczekać, ale na pewno się pojawi. Ja […]
PolubieniePolubienie
[…] :)). Zarówno żel do mycia twarzy, jak i peeling enzymatyczny Jan Barba (pisałam o nim tutaj) są dla mnie jednak zawsze bezpieczną […]
PolubieniePolubienie